poniedziałek, 4 kwietnia 2011

O mojej przyjaciółce i co z tego wynikło

Ani ja, ani zapewne ona nie spodziewałyśmy się, że allegro połączy nas na dłużej. Nasza znajomość rozwijała się pomału, aż do czasu, gdy zaszczepiła we mnie miłość do kliwii. Co z tego wynikło? Możecie zobaczyć tutaj.

Kelosak, bo o niej mowa, jest miłośniczką kliwii. Jest to jedyna osoba, u której zobaczyłam tak dużą pasję i wieloletnie zamiłowanie do tych roślin. Ma ogromną o nich wiedzę, ciągle ją pogłębia i chętnie się nią dzieli z innymi. Zaczęło się od nasion zdobytych z Australii. Szły miesiąc do Polski. Możecie to sobie wyobrazić? Miesiąc! To były nasze pierwsze nasiona, a my zielone jak niedojrzałe śliwki. Żadna z nas nie miała do tej pory doświadczenia z nasionami. Dużo pomogły nam fora zagraniczne i różne strony obcojęzyczne, gdzie mogłyśmy dowiedzieć się, jak się za to zabrać. Trzęsłyśmy się nad nasionami, jak nad jajkiem, żeby tylko ich nie zmarnować. Byłyśmy podniecone, jak dziewczyny przed pierwszą randką.

"Promotorem" całego przedsięwzięcia z wysiewem była Kelosak. To była jej pasja, ja tylko  jej piętaszkiem. Potem przyszła kolej na nasiona: z RPA, Chin, Japonii. Wspólny wysiew, każda u siebie w domu, wymieniałyśmy się obserwacjami na bieżąco i zdjęciami z kiełkujących nasion. Pamiętasz Kasia? To już tak dawno -1,5 roku temu.

Kontaktowałyśmy się tylko mailowo, rany, czasami myślałam, że pęknę ze śmiechu. Nie wiem, jak ona to robiła, ale jej wiadomości wskakiwały mi do skrzynki podwójnie. Nie dość, że mail za mailem, to jeszcze w podwójnej ilości. Po jakimś czasie otwierałam co drugą wiadomość, żeby nie tracić czasu na czytanie tego samego. Ciągle dublowała swoje maile. To było takie nasze gg. Przegadałyśmy masę godzin, wiele wieczorów, dni, miesięcy. Ciągle miałyśmy sobie coś do powiedzenie. Z czasem nasze drogi się rozeszły, ale co jakiś dajemy o sobie znać.

Takie przyjaźnie trafiają się bardzo rzadko. A jeszcze bardziej wśród kobiet. Internet to fajna rzecz, może zbliżyć dwie całkiem sobie obce osoby.
Anonimowy pisze...

O! To bez komentarza nie zostanie.
Wszystkiego Lulu nie napisała, a ja wieczorkiem - późniejszym nieco dopiszę. To będzie druga strona medalu , czyli historia naszej przyjaźni widziana z mojej strony.
Kelosak

Anonimowy pisze...

Nasza znajomość wirtualna doczekała się spotkania w realu.
Wpadłam kiedyś na bardzo krótko (szkoda wielka) do stolicy i spotkałyśmy się twarzą w twarz.
I poznałam tę miłą , serdeczną i dowcipną Lulu, która okazała się rónie symaptyczna na żywo a do tego jeszcze wpędził mnie w kompleksy straszne. Okazało się,że Lulu to śliczna blondynka o figurze nastolatki.
Oj jak ja Jej tej figury zazdroszczę.
kelosak

lulu pisze...

Kelosak, jak zwykle kadzi, kadzi, kadzi!

Prześlij komentarz