środa, 24 października 2012

Z życia Lulu - wymiękanie

Uf, zawsze tak jest, jak zostaję sama w domu, że rzucam się w wir porządków roślinnych. Zawsze, ale to zawsze mam tyły.
Tak było i dziś. Mąż gdzieś w Polsce, a ja po pracy w wir pracy na drugi etat, bo jedna hoja potrzebuje już wyciągnięcia z łazienki i postawienia na parapecie. I tutaj rodzi się problem, bo parapetu nie ma, znaczy się miejsca. Wymyśliłam, że małą hoję bez wzrostu jeszcze wetknę na regał, a w to miejsce postawię drapak na metr dwadzieścia. Jeden problem z głowy.

Drugi - musiałam pokombinować z parviflorą splash, bo jak obok stanął drapak na metr dwadzieścia, to okazało się, że metrowe zwisające pędy parviflory nie znajdują dla siebie miejsce. Zarzuciłam niejako na plecy. Problem z głowy, choć w takiej formie nie specjalnie jest w moim guście.

Trzeci  - scortechinii potrzebowała drugiej tyczki, żeby goły pęd zawinąć i poprowadzić dalej. Do tej pory wił się gdzieś w górę zaczepiając disocactusa. Po wetknięciu drugiej tyczki, oczywiście nie mieściła się w dotychczasowym miejscu. Trzeba szukać innego. Kurka, tylko gdzie?!

Czwarty - fusco-marginata na gwałt woła o większą osłonkę, korzenie uszami wychodzą i robi się nie lada problem. Niestety, koszyczek musi już zostać mały. Tutaj błąd popełniłam, że w porę nie przerzuciłam jej do większego wkładu.  Potrzebuje również drapaka na metr dwadzieścia.

Takich przykładów mogłabym mnożyć i mnożyć i wyszłaby z tego litania. A to tylko kilka hoi. Hoje rosną na metry w dosłownym tego słowa znaczeniu. Ja nie potrafię ciąć, choć czasami jestem do tego zmuszona, ale robię to z wielkim bólem serca i mam wyrzuty sumienia. Głupie prawda?! No przecież urośnie. Tak, wiem. Ale żal mi dotychczasowego wzrostu. Może z za dużą pasją do tego podchodzę?

Latam po mieszkaniu, jak kot z pęcherzem szukając miejsca na hoje. Przecież wiem, że go nie ma, ściany nie rozsuną się, choć mam szczytowe mieszkanie, półek nie przybędzie, nowych parapetów również, to po kiego tak latam? Nie wiem. Nadzieja matką głupich. Ale wiecie co? Zawsze coś znajdę. Nie wiem, jak to się dzieje, ale dzieje się.

Po każdej takiej akcji, padam na pysk w dosłownym tego słowa znaczeniu, patrzę na to wszystko i obiecuję sobie, że to już koniec, ani jednej rośliny więcej. Żadnej! Bo tak naprawdę, czy one ładnie wyglądają? Nie.

Kolejny bzik, który mnie dotknął kilka lat temu, to mania oglądania okien napotkanych po drodze, czy to na piechotę, czy z okna autobusu. Jest taki balkon, muszę Wam o nim opowiedzieć, bo robi niesamowite wrażenie. Balkon na jednym z warszawskich osiedli, oszklony i oświetlony fluorescencyjnym światłem. A może to jakieś inne światło, specjalne do roślin? Balkon na jednym z wyższych pięter wieżowca samotnie stojącego na skrzyżowaniu, zapełniony roślinami do granic możliwości, z sąsiadującym oknem równie fluorescencyjnym światłem wypełnione. Najlepiej je widać wieczorem, właśnie teraz o tej porze roku. Ilekroć tamtędy przejeżdżam, zawsze w nie spoglądam. A nuż, zobaczę właścicielkę tej dżungli. Bo musi być niesamowitą kobietą, żeby coś takiego w takim miejscu stworzyć. Stworzyć kawałek dżungli w murowanym nowoczesnym wieżowcu, tętniącym życiem w godzinach szczytu, pełnym autobusów, samochodów, matek z dziećmi pośpiesznie pchającymi wózki w kierunku przedszkoli.

Marzę, żeby znaleźć w sobie siłę i nie kupować kolejnych roślin, żeby zastopować z tym wszystkim. Skupić się na tym, co mam. Bo to mnie już męczy, nie znajduję na nie czasu, ani siły. Jest jak zaliczanie kolejnego faceta. Zaliczony, odhaczony, następny proszę. Czasami czuję, że jestem ich niewolnikiem, nie mam czasu na książkę, na wyjazd wakacyjny. Nie znajdują czasu na życie. Jest jak choroba. Gdzie lekarstwo na nie znaleźć?

I tak, dzisiaj mały sukces osiągnęłam, nie skorzystałam z oferty drugiej szansy. Czyżby to był malutki kroczek ku normalności? Trzymajcie kciuki.


wtorek, 23 października 2012

Hoya lacunosa 'krohniana' - początek

Zupełnie przypadkiem ta hoja znalazła się w mojej kolekcji. Nie gustuję w lacunosach, była okazja, to nabyłam. Nadal spode łba na nią patrzę. No, może jak zakwitnie, to piękno w niej dojrzę, bo na razie to taka sobie roślinka.
No dobrze, na plus ma to, że szybko się ukorzeniła, jakoś tak samoistnie, bez mojej wiedzy.



*     *     *

A jak teraz podoba Wam się blog? Lepiej?
Wiem, ankieta mówi, że wolicie zielony, ale jeszcze trochę Was pomęczę :-)

poniedziałek, 22 października 2012

Z życia Lulu - o "kicie" i eliksirze młodości

Wystarczy męki. Już nie mogłam patrzeć na czarny wygląd bloga. 5 osób zagłosowało - woli zielony blog. Ja też. To nie był dobry pomysł. Wróciłam do starego i czuję się biuti.
Uf, co za ulga :-)
Dziękuję piątce za wzięcie udziału w ankiecie. Bardzo mi pomogliście. A teraz, jak w temacie.

 *     *     *

Będzie o kicie, ale nie tym do kitowania okien, czy innej papie. Będzie o kicie żołądkowej.
Starsza pani jadła kit, żeby zrzucić z siebie trochę ciała. Nie głodziła się, nie stosowała drakońskich diet, które o dupę potłuc, nie robiła dziwacznych ćwiczeń, które siódme poty wyciskają, do których trzeba zaparcia i silnej woli, z czym niestety trudno jest cholernie w dzisiejszych czasach, gdy sklepy urywają się od smakowitych obfitości.
Skąd o tym kicie wiedziała? Nie wiadomo. Może od innej starszej pani, która również dowiedziała się od innej starszej pani, a może oglądała Top Model?
I tak, jadła na śniadanie i na kolację. W między czasie pozwalała sobie na pulchne kluseczki, ziemniaczki, kotleciki, skwareczki i pyszne zupeczki. 
Kit zaczął działać, starsza pani coraz bardziej smuklejsza się robiła, coraz mniejsza i mniejsza. Im mniej miała ciała tym i wzrostu jej dziwnie ubywało. Była postawną kobietą kiedyś, a stała się filigranową dziewczynką.
Zachwycona rezultatem, namówiła inną panią  do jedzenia rewelacyjnego kitu.
Młodsza pani z przymrużeniem oka do tego podchodziła, wiedząc, że diety są po prostu - nie obrażając kitu - do dupy. W łagodniejsze słowa nie ma co ubierać, czegoś co na dłuższą metę się normalnie nie sprawdza. Dietą tego nazwać nie można, co najwyżej niewielką zmianą żywieniową.

Po dłuższej namowie zgodziła się jeść kit, który z wyglądu naprawdę nie zachęcał do spożycia. Niektórzy widząc go, mówili: co to za smalec, ble, ble, ble.
Ale tajemniczy kit wcale nie smakuje jak smalec! Oczywiście dla tych, których nie odrzuca widok płatków kukurydzianych fitness zatopionych w zerowym kefirze, aż do granic pulchności, tak, żeby łycha stała. Dla lepszego przełykania przez żołądek można dodać smakowych owocowych mussli. Tutaj dowolność następuje, bo nie o cukier w tym wszystkim chodzi, lecz o zawartość tłuszczu w tłuszczu.

I tak obie panie, wspierają się w ciągłym odchudzaniu. A może by tak eliksir młodości? Hm ... wieczna młodość, wieczne życie ...  a w perspektywie zdobywanie nowych odmian i posiadanie wymarłych już odmian hoi ...

Uwielbiam ten film :-) 


Tylko, czy na dłuższą metę takie życie nie byłoby smutne? Grzebanie przyjaciół, poszukiwanie przyjaciół ... dość smutnie to brzmi, mimo świetlanej perspektywy posiadania największej kolekcji hoi na świecie.

A Wy, kobietki? Co robicie, żeby zachować wieczną młodość nie tylko w duszy?
A na ten czas idę walnąć sobie maseczkę na twarz. O!

niedziela, 21 października 2012

Lulu na YouTube - hoya finlaysonii 'Chicken farm'

Ze specjalną dedykacją dla Joli.


Przerwa techniczna

Hejka, nosi mnie, żeby coś zmienić, tak jak w pracy, dwa razy do roku przemeblowanie musi być.
Grzebię w szablonach, projektantach, kodach HTML, ale ciągle coś mi nie leży.

 Macie jakieś pomysły?

 A Jola mnie zabije, bo jej coś obiecałam dzisiaj, ale do wieczora powinno się pojawić,
tylko ta głupia mgła płata mi figla.

sobota, 20 października 2012

Hoya EPC-600 - początek i ciąg dalszy

Tak wyglądała z początku, jakiś czas temu.


A tak wygląda dzisiaj






Wytrzymuje największą patelnię.
Jest boska!

piątek, 19 października 2012

Z hojowego frontu - co to za hoja?

A mam Ci ja takie cudeńko anonimowe.
Ktoś wie, co to może być? Jakieś typy?
Nie koniecznie spod ciemnej gwiazdy ha ha ha



Plis, plis, plisss ...

czwartek, 18 października 2012

Hoya elliptica II - początek

Ta, podobno pachnie. Podobno, zobaczy się w praniu, jak urośnie i zechce zakwitnąć. Moja namber łan też nie pachniała. Za pierwszym razem. Za drugim już jakąś woń z siebie wydała.
No, ale że one takie stepciowo-żółwiowe to sztuk dwie mogę mieć. Na razie, bo na przyszłość to rozpusta w biały dzień, by dwie odmiany na jednym parapecie mieć.



Jedna z łatwiejszych odmian, nadających się do uprawy hydroponicznej.
Błyskawicznie ukorzenia się, błyskawicznie rozpoczyna wzrost, błyskawicznie rośnie i szybko zakwita.

środa, 17 października 2012

Hoya rotundiflora - początek

Miałam ja ją dwa lata temu od epiphytica. Żyła, jak żyła, raz lepiej, raz gorzej, aż wreszcie padło jej się dokumentnie. Już się nie podniosła. Poszła ad kosz. Obraziłam się na nią na dwa lata. Przyszedł czas, aby fochy schować do fartucha i ponownie łaskawszym okiem na nią spojrzeć. Hydroponika to jej jedyna szansa na przeżycie u mnie. Czy podoła? No, nie ma wyjścia, jeśli chce żyć w doborowym hojowym towarzystwie, a nie podzielić los obierek od ziemniaków.


Fajniutka

sobota, 13 października 2012

Hoya sp. ETS -10 - rośniemy w siłę

To maleństwo jest zagęszczane od samego początku. Co urośnie to ciach i do środka. Rośnie bardzo, bardzo wolno ... może za dwa lata doczekam się przyzwoitego zwisu z niej, cokolwiek to znaczy ;-)



Czy ktoś wie, jak to maleństwo kwitnie?
Moje guglowanie kończy się totalną klapą. Wymiękłam już.

piątek, 12 października 2012

Hydroponika - minął roczek ...

 Minął roczek ... a ja zapchana na maksa. Hoje rosną jak na drożdżach, choć papu dostają zgodnie z instrukcją obsługi. Zdecydowanie mogę powiedzieć, że uprawa hydroponiczna w przypadku hoi sprawdza się w 100%. O innych roślinach się nie wypowiadam, bo ich po prostu nie mam. W hydroponice oczywiście. Coś tam zostało ze starych zapasów.

Hydroponika pozwoliła mi mieć odmiany, z którymi nie dawałam sobie rady w ziemi. Okazały się za to być bardzo łatwymi w uprawie hydroponicznej. Tak było w przypadku hoi elliptica. Nie dość, że pięknie rośnie, to już dwukrotnie kwitła. A przecież małą sadzonką na wiosnę tego roku była. Niesamowite!

I tak, co mogę powiedzieć o rocznym doświadczeniu? Ano to, że wszelkiego rodzaju informacje w necie na temat hydroponiki są na zasadzie kopiuj-wklej, kopiuj-wklej, kopiuj-wklej ...
Zdecydowanie nie polecam wzorować się na nich bezgranicznie.

Dopiero niedawno, latem tego roku, natknęłam się przypadkiem na opuszczony blog poświęcony w większości hydroponice. Bardzo żałuję, że nie natrafiłam na niego wcześniej, bo wiele rzeczy pozwolił mi zrozumieć, wiele rzeczy skorygować i upewnić w dobrze obranym kierunku. A mianowicie, korekty wszystkiego tego, co jest powszechnie dostępne w internecie i naprawienie błędów, które dotychczas nieświadomie popełniałam.
Szkoda, że blog jest opuszczony, że nie ma kontynuacji, że właścicielka go zostawiła. Ale może przeczyta ten post i powróci do jego tworzenia. Bardzo Panią o to proszę :-)

W uprawie ziemnej zostało mi około 10 hoi, same wielkie. Reszta moczy nóżki w wodzie. Nie wiem ile, nie liczę i liczyć nie mam zamiaru. Jedne przychodzą, inne odchodzą, jak w karuzeli. Co rusz dochodzą kolejne pałąki o największych możliwych dla mnie rozmiarach - metr dwadzieścia. Okazało się, że nie mam już sadzonek, ale pokaźnych rozmiarów rośliny. To fajne uczucie :-)

Liście ładnie im rosną, niektóre są mniejsze, niektóre większe. Jedna cecha jest dla nich wspólna - wszystkie liście są ciemniejsze, grubsze i bardzo sztywne.






Co do wzrostu, tutaj różnie. Są takie, które wystartowały z metra od razu, są takie, które pomimo wiosny, lata i jesieni nadal sadzonkami zostały.
Odmiany, które stały ponad rok, bez wzrostu, bez ani jednego nowego liścia, w hydroponice ruszyły do przodu.


A co z kwitnieniem? Większość hoi w czasie rośnięcia tworzyła szypułki kwiatowe. Część została na etapie tworzenia, część zrzuciła pąki, część była tak bardzo oblepiona kleistą mazią,  że pąki nie miały możliwości się rozwinąć (tak było u  hoi latifolii - jeden wielki klajster), a część zakwitła. Bywało, że kwitła cięta sadzonka, bez korzeni jeszcze. Tak było w przypadku hoi pachyclady 'yellow' i kerrii 'splash'. Ta ostatnia kwitła mi trzy razy.


Poza tym, kwitły dwie odmiany finlaysonii.



Kwitnienia z uprawą ziemną porównać nie mogę, bo niewiele mi wtedy kwitło. Ale tegoroczne kwitnienia uważam za bardzo udane.

Przede mną zima, czy bać się powinnam? Nie, przecież już jedną zimę mam za sobą i zero strat w uprawie hydroponicznej. Tym bardziej, że po krótkim okresie spoczynku, hoje ponownie ruszyły do przodu, jakby chciały ostatnim rzutem na taśmę, nabrać ciała na zimę.

Czy zachęcać do tej uprawy? Jak najbardziej tak, ale każdy musi nauczyć się tej metody na własnych błędach, nie ślepo wierzyć informacjom zasięgniętym w internecie.
Pisałam, że będzie brakować mi grzebania w ziemi. I wiecie co? Nie brakuje. W granulacie też można grzebać ha ha ha.

czwartek, 11 października 2012

Hoya loheri - kolejne maleństwo

Wstyd się przyznać, ale maleństwa zaczynają gościć w moim domu. Z początku ich nie lubiłam, bo to niby takie maleństwo, ni to ni owo, tyci tyci listki, za specjalnie tego nie widać na parapecie. No maloty straszne. Teraz sytuacja się ciut odmieniła. Doceniam ich malość, a bo to w kącik wsadzić można, a bo to na inną dosłownie postawić. Choćby z początku. No malućko miejsca potrzebują.


poniedziałek, 8 października 2012

Hoya parviflora 'yellow' - szaleństwa ciąg dalszy


Jestem tak bardzo nakręcona na parviflorę, że gotowa jestem kupić kolejne, jeśli tylko ktoś powie, że kwitnie na inny kolor, niż mam, bądź ma inne liście. Ale sama już nie wiem, czy w tym szaleństwie jest jakiś sens? Ha ha ha, chyba nie. Zapewne zamiast czterech różnych mam dwie ha ha ha. Boszzz, co za dżes.
Powiedzmy, że na dzień dzisiejszy, to już czwarta w kolekcji, a może dopiero. Tym razem jest to odmiana yellow. Tylko, czy Parviflora EPC-149  o liściach zielonych nie będzie też yellow?
Przymierzając je do siebie, stwierdzam, że różnią się liśćmi, ale to może być kwestia stanowiska, uprawy, i te pe, i te de. Zobaczymy, jak będą rosły dalej. Czy połączę, jeśli będą takie same? Do kwitnienia nie, nie chcę mieszać, nie tylko w swojej głowie, ale potencjalnych nabywców, kiedyś, z czasem, gdy ciąć będę musiała. W każdym razie jest o niebo ładniejsza od wymoczka epiphyticowego.


Prawda, że cukierek? Mniam, mniam, mniam ...

piątek, 5 października 2012

Kwitnienie/2012 - w duecie

Pachyclada kończy po prawie tygodniu, a rozpoczyna elliptica





A to dzisiejsze odkrycie na pewnej tajemniczej włochatej hoi.


czwartek, 4 października 2012

Hoya elliptica I - uzupełnienie filmu na youtube i powtórne kwitnienie

Miały być fotki.
Głowa zapomniała.
Ręce dopisały.






Zaskoczyła mnie wielkość kwiatostanu. Jest bardzo duży w porównaniu do liści.
 Hoja ponownie zabiera się za kwitnienie.
 Po miesiącu, od pierwszego kwitnienia postanowiła zakwitnąć ponownie.
Mam wrażenie, że pąki szybciej dojrzewają, niż za pierwszym razem.




 Tak wygląda w całości. Ma około metra.

Czy to tło jest lepsze od zielonego?