czwartek, 31 marca 2011

O tym, jak "pracuję" nad pąkami u epiphyllum

Kocham te rośliny od paru lat. Ale warunki, jakie u mnie mają nie są sprzyjające do zawiązywania pąków. Ba, w tych warunkach kwitną sporadycznie. Co więc robię? Przecież nie będę hodowała samego zielska, które - co tu dużo mówić - jest mało eleganckie na co dzień. Od paru lat, bodajże dwóch, hartuję je na wiosnę na balkonie. W zeszłym roku zaczęłam 30 marca, w tym roku trochę wcześniej, bo już 27 marca zostały "wyrzucone" na balkon. Zaznaczam, że nikogo nie namawiam, aby zrobił to samo. Chyba, że na własną odpowiedzialność. Powiecie - ale przecież w nocy jeszcze są mrozy! Owszem - są. Tylko, że ja je odpowiednio zabezpieczam przed nocnymi przymrozkami. Jak?
 Ano tak:
Regał jest po prostu rewelka! Świetnie nadaje do hartowania roślin, do tego osłania przed zimnym wiatrem i pierwszymi promieniami słońca. W środku utrzymuje się mikroklimat, jest parę stopni więcej niż na zewnątrz. Latem oczywiście folia jest zdejmowana. Zakładam ją dopiero na jesieni i w zależności od pogody trzymam rośliny aż do pierwszych przymrozków. W zeszłym roku, prawie do początku listopada.
Rośliny są duże i zdolne do kwitnienia.
Parę wskazówek z mojej uprawy: wszystkie rośliny siedzią w bardzo przepuszczalnym podłożu: ziemi kaktusowej z domieszką ziemi do storczyków i dużej ilości torfu. Wcześniej podlewałam wodą przegotowaną, w ten sposób pozbywałam się wapna, ale przy takiej ilości roślin (o czym już pisałam w którymś poście) musiałam zrezygnować z garów gotujących ciągle wodę. Dlatego też podlewane są zwykłą wodą z kranu. Zasilam typowymi nawozami do roślin kwitnących, w zależności jakie mi się spodobają w sklepie. Oczywiście pryskam je możliwie, jak najczęściej, co latem wychodzi raz na dzień, zimą zdecydowanie rzadziej.  No i co tu dużo pisać: zimą w mieszkaniu, gdzie grzeją kaloryfery rośliny muszą być bezwzględnie podlewane! Inaczej uschną korzenie. To, że wypuszczają "wąsy" niczemu nie szkodzi. Latem wystarczy je odciąć i po kłopocie.
Chłodzenie - jest potrzebne, żeby roślina zawiązała pąki. Bardzo sporadycznie zawiąże je bez tego czynnika. Ja właśnie w ten sposób je doprowadzam do kwitnienia. Nie muszę mieć widnej chłodnej piwnicy, nie muszę mieć oranżerii.  Nie rezygnujcie z tych roślin tylko dlatego, że nie macie odpowiednich warunków dla nich. To mit. Uwierzcie - wystarczy wczesnowiosenne hartowanie na balkonie, żeby cieszyć się pięknem ich kwiatów.

A, i jeszcze jedna wskazówka: przy bardzo upalnych latach, tak jak zeszłego roku, gdy roślina ma pąki zabierzcie je z balkonu/tarasu do mieszkania. W ten sposób unikniecie ich utraty. Szczególnie, jeśli macie inne hybrydy niż Ackermanii czy Deutsche Kaiserin, które nie są tak odporne na suche, upalne lato. Roślina ma wtedy problem z utrzymaniem pąków, po prostu usychają i odpadają, nawet gdy są już duże. Ja właśnie miałam ten problem, tylko jedną hybrydę z pąkami zabrałam do mieszkania, reszta straciła pąki z powodu zbyt suchych, upalnych dni w okresie, gdy dojrzewały.

Pąki, które straciłam                             




Epiphyllum
American Girl                 






 


 



Epiphyllum Rainbows End









  
 




Epiphyllum Ruth Wallace
Uratowałam przez zabranie do mieszkania w najbardziej upalne dni lata




 Epiphyllum King Midas



















 






Straciłam bezpowrotnie parę odmian przez burze i nawałnice.
Zeszłe lato było bardzo niekorzystne dla moich epifitów. Dużo strat w roślinach, dużo strat w pąkach.

Za to Epiphyllum Deutsche Kaiserin - jak żelazna dama, niezniszczalna. I przez to najbardziej ją uwielbiam ze wszystkich epifitów, jakie mam.

Ale, ale ... mamy nową wiosnę, nowe lato przed sobą i nowe nadzieje na nowe kwitnienia tych pięknych roślin! Wow, będą Was informować o poczynaniach epifitów ... nowych pąkach mam nadzieję też!

środa, 30 marca 2011

O braku wyobraźni tajlandzkich sprzedawców i początkach hoi incrassata dwóch variegacji w Polsce

Tym razem chcę Wam opowiedzieć o tym, jak lekkoduszni bywają sprzedawcy z Tajlandii.
Kupiłam dwie piękności, obie incrassaty variegaty, ale każda inaczej wybarwiona. Sprzedawca nie określił, czy jedna z variegat to "Moon shadows", stąd ja nie będę posługiwała się tym pojęciem, choć jest do niej bardzo podobna. Czy nie byłoby nadużyciem, gdybym jedną z nich dla własnego rozpoznania nazwała "rewerse"? Czekam na Wasze komentarze :-)
Otóż przyszły do mnie zapakowane w? W zwykłą kopertę, nawet nie bąbelkową. Możecie sobie wyobrazić moje przerażenie. Całą drogę z poczty do domu zastanawiałam się, co zostanę w środku. Ale, żeby nie trzymać Was w niepewności, sami zobaczcie, jak wyglądały hoje po wyjęciu z tejże koperty.




















Widzicie kopertę? W środku hoje były zawinięte w pojedynczy papier, typu gazeta. I to wszystko. Koperta była grubości może 2-3 cm, nie więcej. Hoje szły 8 dni. Byłam zaskoczona, bo wcale tak źle nie wyglądały, jak na tak długą podróż i do tego w takim opakowaniu. Spodziewałam się zgniecionego, połamanego, do niczego nie nadającego się zielska. Ale? To się da odratować. Wierzę w to, szczególnie, że idzie wiosna.

Hoje moczyłam przez trzy godziny w wodzie z miodem.

Następnie umoczyłam korzonki w Clonex-ie i poszły do woreczków strunowych z mchem sphagnum.

Teraz trzymajcie kciuki, żeby hoje szybko nabrały masy i wypuściły korzonki. Na razie próbuję je ukorzeniać w całości, jest dobry czas, idzie wiosna, powinno się udać. Hoja "reverse" ma na końcu pęd kwiatowy, stąd nie chciałam jej ciąć. Fajnie byłoby, gdyby wszystko się udało i może za miesiąc mogła Wam pokazać już rosnące w docelowym podłożu.

Czy kupiłabym drugi raz u tego sprzedawcy, wiedząc jak wysyła rośliny? Moja odpowiedź brzmi: TAK! Zdziwicie się? Odpowiem Wam - kto nie ryzykuje, ten nie jedzie. A ja chcę jechać dalej w hojowy świat!

poniedziałek, 28 marca 2011

Prawdziwa fungii, nie motoskei

Gdy przeczytałam to hasło, byłam początkującą "hojomaniaczką", niewiele wiedziałam o hojach, znałam za to sporo ich nazw. W życiu nie rozpoznałabym ich po liściach, oprócz kerrii rzecz jasna.
"Prawdziwa fungii, nie motoskei" - jak hasło na bilbordzie. Wow, myślę sobie. Rarytas! Chwyciła mnie, jak magnez. I rzeczywiście. Dla mnie super fantastycznie, szybko rosnąca i do tego urokliwa, o ładnych liściach i niekłopotliwym pokroju hoja.
Przyjechała do mnie z Łodzi. Oj, wożę się z nią po całym mieszkaniu. Wpierw stała na oknie ze słońcem do godz. 12. Płowiały jej liście. Zabrałam ją do kuchni ze słońcem między futrynami. Zimą było ok. Ale teraz już nie. Znowu płowieją jej liście. Ponownie przeniosłam ją na inne stanowisko. To już ostatnie okno, jakim dysponuję, wschód, okno wychodzące na balkon, słońce tylko w okresie zimowym.

Taka malutka była w czerwcu 2010


Wrzesień 2010

 
 I uwaga ... marzec 2011. Jesień, zima - rosła, rosła, rosła. I? Ciągle rośnie. Pięknota kochana!

niedziela, 27 marca 2011

O mojej słabości do - hoya kerrii zielona

Do wszystkich kerrii mam wyjątkową słabość. Ten gatunek plasuje się w samej czołówce moich hoi.
Stanowisko, jakie u mnie ma to wschodni parapet, słońce tylko zimą. I chyba jej to służy, w przeciwieństwie do kerrii różnych variegacji, które preferują zdecydowanie dużo słoneczka.

Shirleyowa holenderka przyszła do mnie w kwietniu 2010 r.

Ma bardzo fajne liście, pozawijane pod spód. Przypominają takie grzyby - olszówki. 
Czytałam opinie, że może to być "pubescent".
Lipiec 2010
Wrzesień 2010
Marzec 2011

Dostała pałąk wysokości 1,2 m. I nie dostanie ani centymetra więcej, tak jak kerrii variegata. Musi jej to wystarczyć. No bo, ileż można? Szklarni nie mam, tylko mieszkanie w bloku. Ma do dyspozycji drugą stronę pałąka. Wiem, że nie będzie to łatwe, ale będzie musiała pokornie schylić głowę. Ale jeszcze nie teraz, może za pół roku. Poczekam, aż pęd ładnie pokryje się liśćmi. Z jej siostrą variegatą nie czekałam do tego momentu. I co się stało? Owszem, pęd ładnie się zgiął. Nie pękł, jeśli o tym myślicie. Po prostu został goły, nie pokrył się liśćmi. Niby ma zawiązki liści, ale nic poza tym.

Do tej hoi też wszystkich zachęcam, pomimo panującej opinii, że jest to hoja "trudna" w uprawie. Rzecz idzie o jej liście, że karłowacieją, że rosną nieładnie, etc., etc. Ja też na początku bałam się tej hoi. Zupełnie niepotrzebnie.

sobota, 26 marca 2011

Perła wśród epifitów - Wittia Amazonica

Dzisiaj chcę Wam opowiedzieć o roślinie, która obojętnie na porę roku, zachwyca mnie swoim wyglądem. Nie tylko kwiatami, które ma już od dwóch miesięcy. Sam pokrój rośliny jest na tyle mało kłopotliwy, że zbędne jest formowanie, przycinanie czy podwiązywanie, tak jak to jest w przypadku epiphyllum, które na co dzień jest mało elegancką rośliną.
Ja Wittię porównuję bardziej do rhipsalisa niż do epiphyllum. Ze względu właśnie na pokrój łodyg, jak również wielkość kwiatów.
Wittia jest jedyna w swoim rodzaju. Wszystkich zachęcam do jej uprawy, choć wiem, że nie jest łatwo ją zdobyć. Ale warto. Uwierzcie mi. Szybko rośnie, ładnie się rozkrzewając.

Tak wyglądała w czerwcu 2010 r. Nie mam jej zdjęć z wcześniejszego okresu, ale niewiele się różniła. Dlaczego? Bo próbowałam ją uprawiać latem na balkonie. Skończyło się to utratą młodych pędów. Przypuszczałam, że wymaga podobnych warunków jak epiphyllum. A tu jednak nie do końca. Pomimo tego, zeszłego roku postanowiłam również wystawić ją na balkon, ale bacznie obserwować. Niestety, zauważyłam podobny objaw. Młode liście żółkły, jakby korkowaciały i szybko odpadały. Zabrałam ją do mieszkania i już więcej nie wystawiałam na balkon. Roślina ta nie toleruje bezpośredniego słońca.
Stanowisko stałe, jakie u mnie zajmuje, to okno wschodnie w kuchni.


Poniższe zdjęcie jest mało elegancje, ale postanowiłam Wam je pokazać. Dobrze na nim widać, jak wyglądała roślina we wrześniu 2010 r. Prawda, że imponujący przyrost?


Jaką wodą podlewam? Wcześniej bawiłam się w przegotowaną. Ale przy takiej ilości roślin skapitulowałam. Muszą tolerować zwykłą kranówę. Jaką ziemię jej daję? Zwykłą uniwersalną z domieszką perlitu i dużą ilością torfu ogrodniczego. Dużą, to znaczy pół na pół z pozostałym podłożem. Zasilam typowym nawozem do roślin kwitnących.

Jeszcze jedna ciekawostka. Roślina ta wcale nie zakwita po dwóch, trzech latach. To błędna teoria. Zakwita już na młodych pędach.






Co zrobić, żeby zawiązała pąki? Nie trzeba, aż tak się męczyć, jak w przypadku epiphyllum: schładzanie, przesuszanie etc. Nie, nie, nie. Jej wystarczy tylko odrobina chłodnego powiewu. W moim przypadku luka w górnej części okna. Może być nieszczelne okno między futrynami. To wystarczy.

Na zdjęciu z lewej strony pełen rozkwit. Nie śmiejcie się :-) To jest cały kwiatek, całe 2 cm. Ale przez to, że pąki dojrzewają naprawdę pomału, to roślina kwitnie bardzo długo.
U mnie kwitnie od początku lutego i to jeszcze nie koniec.








Serdecznie Was zachęcam do uprawy tej rośliny. Nie jest popularna w Polsce, a szkoda. Nie wymaga tropików, ani dużo miejsca, nie wymaga szklarni, nie wymaga dużej wilgotności powietrza.


piątek, 25 marca 2011

O liczniku hoi

Jest taka moda na liczenie swoich roślin, konkretnie hoi. Swego czasu też się tej modzie poddałam. Tylko czemu tak naprawdę to służy? Pochwaleniu się, ile mam "zabawek"? Kto jest "lepszy"? A może pragnienie zdobycia poklasku, uznania? Bycia w centrum zainteresowania? Jestem happy?! Dla mnie jest to niezdrowa rywalizacja. Dlatego też przestałam liczyć swoje hoje. Nie przeraża mnie ich ilość, bo nie wiem, ile ich mam.
Niektórzy, oszukując samych siebie, obiecują, że dojdą do 100, a potem że do 120, 150, 200 i że na tym koniec. Tylko, czy ktoś w to jeszcze wierzy?
Dlatego też w moim spisie hoje występują bez numerków. Nie chcę wiedzieć, ile ich mam, bo ta wiedza do niczego nie jest mi potrzebna. Listę będę na bieżąco aktualizowała.

czwartek, 24 marca 2011

Kolejna piękność - hoya Latifolia

Dzisiaj hoja, która narozrabiała w moim życiu. Wyparła dużo roślin z mojego domu, najwięcej poszło "pod młotek" roślin typu: epiphyllum, rhipsalis, asclepiadaceae, caudexy, ceropegie. Jak rozejrzę się po parapetach, półkach, regałach - wszędzie widzę hoje, hoje, hoje, hoje ...

Sprawczyni przybyła prosto z Holandii - zupełnie przypadkiem. Miała być u mnie krótko. Została na stałe.
Stanowisko, jakie u mnie zajmuje, to regał przy wschodnim oknie. Słońce z przebłyskiem, do dwóch godzin. I tyle jej wystarcza.

Tak wyglądała w maju 2010

Kwitnienie nie jest moją zasługą. Przyszła już z pąkami.


Wrzesień 2010

Obecnie jest już wielkoludem. Dostała dożywotni pałąk wysokości 1,2 m. Zimą zrzucała sporo młodych listków. Nie wiem, jaka była tego przyczyna. Na szczęście  mamy to za sobą. Teraz przybiera na sile. Przybyło jej parę liści.  Przy sprzyjającym świetle spróbuję zrobić jej nowe zdjęcie w całości. Wtedy pozwolę sobie edytować posta, żeby pokazać, jak szybko i bezproblemowo ta hoja rośnie.
Wszystkim ją polecam, nawet początkującym, do których ciągle ja się zaliczam.

środa, 23 marca 2011

Początek przygody z hojami - hoya kerrii variegata

Tak naprawdę zauważyłam hoje dopiero wiosną 2010 r. Oczywiście rośliny te nie były mi obce. Dużo ich oglądałam na forach kwiatowych, ale patrząc na nie, nic ciekawego w nich nie widziałam. Nie rozumiałam zachwytu, pędu do ich zdobywania. Takie same liście, kwiaty, jak kwiaty. Nie wiedziałam, czym tak dużo osób się zachwyca, aż do momentu, gdy w moje ręce trafiła hoja latifolia. To od niej zaczęła się moja przygoda z hojami, która trwa do dzisiaj.
Jestem bardzo nakręcona, chłonę każdą informację o nich, jaką znajdę, oglądam masę fotek dostępnych w internecie. Zakochałam się w tych roślinach po uszy. Do tego stopnia, że hoje poniekąd zaczęły wypierać inne rośliny w moim domu. I to kto? Ja? Lulu? Do dziś sama się sobie dziwię.

Najbardziej podobają mi się hoje wielkolistne, o dużych, grubych, garbatych, dziobatych, pryszczatych i piegowatych liściach. To te głównie będą pojawiały się na tej stronie.


Pierwsza hoja, która do mnie zawitała wiosną 2009 r. była kerrii variegata. Przybyła jako czterolistna kończyna. Nie mam jej zdjęcia z tamtego okresu, ale możecie sobie wyobrazić jak wyglądała. O podobnej wielkości można było kupić na allegro bądź ebayu.

Obecnie mierzy 150 cm. Jest największą hoją, jaką mam. I moją ulubioną, coś jak córka pierworodna. Stanowisko zajmuje na wschodnim parapecie. Słońce ma do godz. 12.  Podłoże typowo storczykowe, z domieszką ziemi do kaktusów. Na daną chwilę ma dwa pędy kwiatowe, które pojawiły się latem 2010 r. I co? I nic. Stoją jak zaklęte. Ćwiczy moją cierpliwość. Wie, że może na mnie liczyć. Tylko czemu tak okrutnie mnie doświadcza? Tak bardzo chciałabym wreszcie zobaczyć jej kwiaty.

Początek

Zaczynam przygodę z blogiem. Nie wiem jeszcze, jaką będę miała ostatecznie koncepcję, co do jego tworzenia. Czy będzie on utrzymany tylko tematycznie, czy też będę czasami odbiegała od tematu. Nie wiem, czy nadam mu życie, czy też zostanie zapomniany z braku czasu jego tworzenia. Nie wiem, czy ktokolwiek go będzie czytał, czy będzie na tyle interesujący, żeby do niego powracać, czy ktoś go w ogóle zauważy ... niczego nie obiecuję, ale spróbuję.