I tak na oddziale intensywnej opieki medycznej znajdują się:
- hoya loyceandrewsiana - rok, jak próbuję się z nią dogadać i ciągle jest nie tak. Ostatecznie została pocięta na dwa kawałki i ukorzeniana od początku;
- hoya meredithii x crassicualis - straciła korzenie pomimo, że dopiero co kwitła. Prawdopodobnie korzenie z którymi przyszła nie przyjęły się, przycięta na maxa. Bardzo zależy mi na jej uratowaniu.
Wsadzona do worka foliowego i postawiona w kącie
- hoya cv. Jennifer - była już duża, nadal jest duża, ale straciła korzenie. Najgorsze jest to, że nie wiem czemu. Nie zalewałam jej i nie przesuszałam. Ukorzeniam od nowa w całości. Siedzi w worku od dwóch tygodni. Musiałam coś źle robić, tylko co?! Daję jej jakieś 2 miesiące na wzięcie się w garść.
- hoya subquintuplinervis "BhianaMai" - była ukorzeniona, rosnąca, z Niemiec. Rosła czas jakiś i nagle trach, zgubiła "nogi". Ostre cięcie. Został kawałek z trzema liśćmi, siedzący w sphagnum w woreczku foliowym. Rokowania są pomyślne, wypuściła malutkie korzonki.
- hoya lacunosa ESKIMO - marnie, prawdopodobnie ją stracę
- hoya sp. UT072 Krabi Province - sphagnum, zamknięty woreczek
- hoya fusco-marginata - przyszła z korzeniami przysuszonymi. Korzenie odżyły, wsadzona do podłoża stałego. Cała znajduje się w worku foliowym - rokowania są jak najbardziej pomyślne. Obecnie przechodzi okres przejściowy, jest w odkrytym worku. Niedługo wyjdzie całkowicie na powierzchnię;
- hoya incrassata "moonshadow" - przyszła z przysuszonymi korzeniami i zmarszczonymi liśćmi. Moczyła się parę godzin w wodzie z cukrem. Obecnie korzenie odżyły, liście nabrały ciała. Siedziała w sphagnum, cała w woreczku foliowym.
Wyszła na powierzchnię.
- hoya vitellinoides - przyszła z korzeniami przysuszonymi. Krótko była w woreczku foliowym. Obecnie wsadzona do podłoża stałego, bez przykrycia - rokowania są jak najbardziej pomyślne. Liście są twarde jak rzepka. Najdłuższy liść ma 25 cm długości. Myślę, że nie potrzebuje już wsparcia.
Te trzy odmiany pochodzą z Tajlandii od apodagis. Pisałam o nich tutaj. W 100% jestem z nich zadowolona. To był bardzo udany zakup.
Ukorzeniły się i przeszły do podłoża stałego:
- hoya Christina
- Hoya sp. Vietnam
I to byłyby wszystkie na daną chwilę, które znajdują się pod szczególnym nadzorem. Dużo prawda? A może nie? A mimo to, ciągle je chcę mieć. Ciągle obserwuję co się dzieje na rynku internetowym. Ciągle walczę z sobą, żeby nie kupować kolejnych odmian, bo ja tak naprawdę nie mam na nie już miejsca. Banał prawda? Każdy tak mówi i upycha kolejną doniczkę na parapecie. Co one w sobie takiego mają? Ktoś wie?
Martwię się, gdy któraś choruje. Cieszę się, gdy udaje mi się uratować. I tak karuzela kręci się. O tych, co padły bezpowrotnie pisała nie będę, po cichu znikają z listy moich hoi.
Ostatnio też obiecywałam sobie, że koniec z zakupami...i w tym czasie dokupiłam z pięć sztuk... Teraz nawet nie zaglądam w miejsca gdzie na oferty hojowe można się natknąć. Raz- właśnie z braku miejsca, dwa- boję się, że do zimy się nie ukorzenią albo nie zaaklimatyzują u mnie.
Tych chorujących strasznie szkoda, najgorsze jest to, że czasem nie wiadomo jak im pomóc :(
Dorotko, musimy się z tym liczyć bo przecież wyrywamy je z całkiem innego środowiska a to co im w zamian dajemy to tylko namiastka ich świata. Myślę, że raczej należy się cieszyć, że większość rośnie nam na potęgę i raduje
serducho :)
Pozdrawiam cieplutko :*
Przybijam piątkę. Właśnie jestem po małym szopingu na Allegro ;) Tylko dwie, ale za to z liśćmi jak łopuchy - meredithii i vittelinoides, Jakbym miała za dużo miejsca... ;)
Cynthia - jak Ty to robisz kobieto? Ja staram się, ale łapki i tak otwierają okienko allegrowe, ebayowe itp. Masz całkowitą rację, cieszę się, że większość chce rosnąć i rośnie dość ładnie. Wiem, że wyrywam je z lepszych warunków, mam tutaj na myśli te duże hoje i dziwię się, że w naszym klimacie chcą rosną. Nasze słońce, wilgotność etc. to naparstek w porównaniu z warunkami tajlandzkimi. Muszą mieć silną wolę życia. Jak sobie pomyślę, że taka na przykład meredithii x crassicualis przyleciała z Hawai, a co ja jej zaserwowałam? Parapet w bloku, do tego klimat wcale nie fajny dla hoi. Normalnie mi jej żal :-(
Kotku, kotku, ja śliniłam się wczoraj i ocierałam brodę rękawem, wgryzałam się zębami w rękę, drugą trzymałam się mocno za szyję, żeby tylko łapki nie poleciały na klawiaturę. I udało się, zwyciężyłam. Wyszłam z tego boju bez żadnej hoi. Co za cud! Twój wybór jest trafny, też bym na nie zapolowała, gdybym ich nie miała. Ale te liście ... mniam ... Będziesz z nich zadowolona. Nie muszę mówić, że oczekuję ich na Twoim blogu? Bo tam już niezłe wiatry hulają. No, ale Edyta znowu kusi, chyba cała się pogryzę :-)
Donoszę, że lacunosa ESKIMO przywitała się z koszem na śmieci. Przykre :-(
Co one w sobie takiego mają? Ktoś wie?
Ja wiem :) są trudne :)))Nauczyłam sie przy nich jednego, nie da sie podlewać "na zapas", jeśli bryła jest przesuszona to odrobinkę wody dziś i resztę jutro.Mchu nie stosuję, jest zdradliwy.J
Hoya sp.Vietnam cudna, muszę sobie taką sprawić. J
Jolu, ale Ty chyba tak podlewasz? Czy mnie się poplątało? Wydawało mi się, że podlewasz na maksa, potem jedziesz na działkę i jak wracasz to znowu podlewasz? Sprostuj, jeśli coś pokręciłam.
A hoja sp. Vietnam, jest faktycznie cudna, bardzo podobna do fusco-marginata, a w ogóle to jej liście podchodzą mi pod vitellinę.
Dorotka, z tym powstrzymywaniem się od zakupów, to chciałabym napisać, że rozsądna jestem...ale bym skłamała :P Na odwyku jestem i tyle...cierpię, paluchy mnie aż bolą żeby gdzieś kliknąć i podejrzeć co i gdzie dają...ale NIE! Jak nie widzę to mnie kusi i nie muszę kombinować gdzie upchnąć nowy nabytek ;)
Basiu, wytrwała jesteś. Ja jeszcze na etapie 8-}, ale dążę do Ciebie. Może mi się uda, tylko nie wiem, czy w to wierzę :-O
Dorota, damy radę! Grunt to grupowe wsparcie :D
I jak mawia moje dziecię słowami piosenki z bajki...nasza przyszłość jest dzika...hihihi... czyli niech żyje busz na parapetach ;)
Tego mi brakowało. Grupowego wsparcia w dążeniu do celu. To tak jak z odchudzaniem, jak się nie ma kompanki, to nici z odchudzania. A busz, to ja już mam, ciężko do okna się dostać, żeby coś za włosy nie złapało :))
Witaj :))))
Prostuję zatem. Podlewam co dwa tygodnie i mam na to dwa dni. Dopiero jak są oznaki marszczenia/odwodnienia liści,to dopiero wtedy rozkładam podlewanie na dwa dni.J
I to zawsze u Ciebie podziwiałam, że podlewasz tak rzadko, i one żyją :-o U mnie zasuszyłyby się na maksa, a może mnie się tylko tak wydaje? Przecież nie masz innego nieba nad głową, niż ja. Można by powiedzieć, że pod jednym dachem mieszkamy ;)
Moje hoye mieszkają na Mazurach, takie powietrze im służy.:) Ja na Mazowszu.:/ J.
Za Tobą Jola to ja trafić nie mogę :D
Gdybyś miała konto i logowała się przez google, to dostałabyś tytuł "Top komentator". :)
Dorotko nie żartuj ze starej "baby" :)
Gdzieżbym śmiała ;) Ale fakt faktem jest taka opcja, dla tego, kto najwięcej napisał komentarzy.
Tak,drążyłam.:) Oprócz tego muszą być jeszcze inne walory, np."polot" i "fantazja" w wypowiedziach a ja krótko i zwięźle.Jolka
Jola, co drążysz? Choć po dwóch kawach jestem, ale nie rozumiem :(
Lulu pisze... 21
Jola, co drążysz? Choć po dwóch kawach jestem, ale nie rozumiem.
Drążyłam temat w Google "Top komentator" ;)) J.
To taki gadżet blogowy, który zlicza komentarze użytkowników google i ten, kto napisze najwięcej komentarzy dostaje tytuł "Top komentator". Tak dla zabawy :)
Prześlij komentarz