poniedziałek, 12 września 2011

O ratowaniu hoi - upadki i wzloty

Z roślinami tak jest, jedne rosną jak na drożdżach, inne rosną niezauważalnie, a jeszcze inne ciągle trzeba ratować i od nowa ukorzeniać. O co chodzi hojom? Czemu inne rośliny rosną bez problemu, a hoje grymaszą? Pod ciągłym nadzorem bryły korzeniowej. Na dłuższą metę to jest męczące. Dzień w dzień doglądam, macam, nie tylko z konieczności, ale z przyjemności. Hoje wcale nie są łatwe w uprawie. Powiedziałabym nawet, że trudne. Dla mnie oczywiście.
I tak na oddziale intensywnej opieki medycznej znajdują się:
  • hoya loyceandrewsiana - rok, jak próbuję się z nią dogadać i ciągle jest nie tak. Ostatecznie została pocięta na dwa kawałki i ukorzeniana od początku; 
  • hoya meredithii x crassicualis - straciła korzenie pomimo, że dopiero co kwitła. Prawdopodobnie korzenie z którymi przyszła nie przyjęły się, przycięta na maxa. Bardzo zależy mi na jej uratowaniu.
Wsadzona do worka foliowego i postawiona w kącie

  • hoya cv. Jennifer - była już duża, nadal jest duża, ale straciła korzenie. Najgorsze jest to, że nie wiem czemu. Nie zalewałam jej i nie przesuszałam. Ukorzeniam od nowa w całości. Siedzi w worku od dwóch tygodni. Musiałam coś źle robić, tylko co?! Daję jej jakieś 2 miesiące na wzięcie się w garść.

  • hoya subquintuplinervis "BhianaMai" - była ukorzeniona, rosnąca, z Niemiec. Rosła czas jakiś i nagle trach, zgubiła "nogi". Ostre cięcie. Został kawałek z trzema liśćmi, siedzący w sphagnum w woreczku foliowym. Rokowania są pomyślne, wypuściła malutkie korzonki.
Ponadto ukorzeniają się:
  • hoya lacunosa ESKIMO - marnie, prawdopodobnie ją stracę
  • hoya sp. UT072 Krabi Province - sphagnum, zamknięty woreczek

Wyszły na powierzchnię i znajdują się pod nadzorem:
  • hoya fusco-marginata - przyszła z korzeniami przysuszonymi. Korzenie odżyły, wsadzona do podłoża stałego. Cała znajduje się w worku foliowym - rokowania są jak najbardziej pomyślne. Obecnie przechodzi okres przejściowy, jest w odkrytym worku. Niedługo wyjdzie całkowicie na powierzchnię;
  • hoya incrassata "moonshadow" - przyszła z przysuszonymi korzeniami i zmarszczonymi liśćmi. Moczyła się parę godzin w wodzie z cukrem. Obecnie korzenie odżyły, liście nabrały ciała. Siedziała w sphagnum, cała w woreczku foliowym.
    Wyszła na powierzchnię.

    • hoya vitellinoides - przyszła z korzeniami przysuszonymi. Krótko była w woreczku foliowym. Obecnie wsadzona do podłoża stałego, bez przykrycia - rokowania są jak najbardziej pomyślne. Liście są twarde jak rzepka. Najdłuższy liść ma 25 cm długości. Myślę, że nie potrzebuje już wsparcia.


    Te trzy odmiany pochodzą z Tajlandii od apodagis. Pisałam o nich tutaj. W 100% jestem z nich zadowolona. To był bardzo udany zakup.

    Ukorzeniły się i przeszły do podłoża stałego:
    • hoya Christina
    • Hoya sp. Vietnam

      I to byłyby wszystkie na daną chwilę, które znajdują się pod szczególnym nadzorem. Dużo prawda? A może nie? A mimo to, ciągle je chcę mieć. Ciągle obserwuję co się dzieje na rynku internetowym. Ciągle walczę z sobą, żeby nie kupować kolejnych odmian, bo ja tak naprawdę nie mam na nie już miejsca. Banał prawda? Każdy tak mówi i upycha kolejną doniczkę na parapecie. Co one w sobie takiego mają? Ktoś wie?

      Martwię się, gdy któraś choruje. Cieszę się, gdy udaje mi się uratować. I tak karuzela kręci się. O tych, co padły bezpowrotnie pisała nie będę, po cichu znikają z listy moich hoi.
      Cynthia pisze...

      Ostatnio też obiecywałam sobie, że koniec z zakupami...i w tym czasie dokupiłam z pięć sztuk... Teraz nawet nie zaglądam w miejsca gdzie na oferty hojowe można się natknąć. Raz- właśnie z braku miejsca, dwa- boję się, że do zimy się nie ukorzenią albo nie zaaklimatyzują u mnie.
      Tych chorujących strasznie szkoda, najgorsze jest to, że czasem nie wiadomo jak im pomóc :(
      Dorotko, musimy się z tym liczyć bo przecież wyrywamy je z całkiem innego środowiska a to co im w zamian dajemy to tylko namiastka ich świata. Myślę, że raczej należy się cieszyć, że większość rośnie nam na potęgę i raduje
      serducho :)
      Pozdrawiam cieplutko :*

      mialkotek pisze...

      Przybijam piątkę. Właśnie jestem po małym szopingu na Allegro ;) Tylko dwie, ale za to z liśćmi jak łopuchy - meredithii i vittelinoides, Jakbym miała za dużo miejsca... ;)

      lulu pisze...

      Cynthia - jak Ty to robisz kobieto? Ja staram się, ale łapki i tak otwierają okienko allegrowe, ebayowe itp. Masz całkowitą rację, cieszę się, że większość chce rosnąć i rośnie dość ładnie. Wiem, że wyrywam je z lepszych warunków, mam tutaj na myśli te duże hoje i dziwię się, że w naszym klimacie chcą rosną. Nasze słońce, wilgotność etc. to naparstek w porównaniu z warunkami tajlandzkimi. Muszą mieć silną wolę życia. Jak sobie pomyślę, że taka na przykład meredithii x crassicualis przyleciała z Hawai, a co ja jej zaserwowałam? Parapet w bloku, do tego klimat wcale nie fajny dla hoi. Normalnie mi jej żal :-(

      lulu pisze...

      Kotku, kotku, ja śliniłam się wczoraj i ocierałam brodę rękawem, wgryzałam się zębami w rękę, drugą trzymałam się mocno za szyję, żeby tylko łapki nie poleciały na klawiaturę. I udało się, zwyciężyłam. Wyszłam z tego boju bez żadnej hoi. Co za cud! Twój wybór jest trafny, też bym na nie zapolowała, gdybym ich nie miała. Ale te liście ... mniam ... Będziesz z nich zadowolona. Nie muszę mówić, że oczekuję ich na Twoim blogu? Bo tam już niezłe wiatry hulają. No, ale Edyta znowu kusi, chyba cała się pogryzę :-)

      lulu pisze...

      Donoszę, że lacunosa ESKIMO przywitała się z koszem na śmieci. Przykre :-(

      Anonimowy pisze...

      Co one w sobie takiego mają? Ktoś wie?

      Ja wiem :) są trudne :)))Nauczyłam sie przy nich jednego, nie da sie podlewać "na zapas", jeśli bryła jest przesuszona to odrobinkę wody dziś i resztę jutro.Mchu nie stosuję, jest zdradliwy.J

      Anonimowy pisze...

      Hoya sp.Vietnam cudna, muszę sobie taką sprawić. J

      lulu pisze...

      Jolu, ale Ty chyba tak podlewasz? Czy mnie się poplątało? Wydawało mi się, że podlewasz na maksa, potem jedziesz na działkę i jak wracasz to znowu podlewasz? Sprostuj, jeśli coś pokręciłam.
      A hoja sp. Vietnam, jest faktycznie cudna, bardzo podobna do fusco-marginata, a w ogóle to jej liście podchodzą mi pod vitellinę.

      Cynthia pisze...

      Dorotka, z tym powstrzymywaniem się od zakupów, to chciałabym napisać, że rozsądna jestem...ale bym skłamała :P Na odwyku jestem i tyle...cierpię, paluchy mnie aż bolą żeby gdzieś kliknąć i podejrzeć co i gdzie dają...ale NIE! Jak nie widzę to mnie kusi i nie muszę kombinować gdzie upchnąć nowy nabytek ;)

      lulu pisze...

      Basiu, wytrwała jesteś. Ja jeszcze na etapie 8-}, ale dążę do Ciebie. Może mi się uda, tylko nie wiem, czy w to wierzę :-O

      Cynthia pisze...

      Dorota, damy radę! Grunt to grupowe wsparcie :D
      I jak mawia moje dziecię słowami piosenki z bajki...nasza przyszłość jest dzika...hihihi... czyli niech żyje busz na parapetach ;)

      lulu pisze...

      Tego mi brakowało. Grupowego wsparcia w dążeniu do celu. To tak jak z odchudzaniem, jak się nie ma kompanki, to nici z odchudzania. A busz, to ja już mam, ciężko do okna się dostać, żeby coś za włosy nie złapało :))

      Anonimowy pisze...

      Witaj :))))
      Prostuję zatem. Podlewam co dwa tygodnie i mam na to dwa dni. Dopiero jak są oznaki marszczenia/odwodnienia liści,to dopiero wtedy rozkładam podlewanie na dwa dni.J

      lulu pisze...

      I to zawsze u Ciebie podziwiałam, że podlewasz tak rzadko, i one żyją :-o U mnie zasuszyłyby się na maksa, a może mnie się tylko tak wydaje? Przecież nie masz innego nieba nad głową, niż ja. Można by powiedzieć, że pod jednym dachem mieszkamy ;)

      Anonimowy pisze...

      Moje hoye mieszkają na Mazurach, takie powietrze im służy.:) Ja na Mazowszu.:/ J.

      lulu pisze...

      Za Tobą Jola to ja trafić nie mogę :D

      lulu pisze...

      Gdybyś miała konto i logowała się przez google, to dostałabyś tytuł "Top komentator". :)

      Anonimowy pisze...

      Dorotko nie żartuj ze starej "baby" :)

      lulu pisze...

      Gdzieżbym śmiała ;) Ale fakt faktem jest taka opcja, dla tego, kto najwięcej napisał komentarzy.

      Anonimowy pisze...

      Tak,drążyłam.:) Oprócz tego muszą być jeszcze inne walory, np."polot" i "fantazja" w wypowiedziach a ja krótko i zwięźle.Jolka

      lulu pisze...

      Jola, co drążysz? Choć po dwóch kawach jestem, ale nie rozumiem :(

      Anonimowy pisze...

      Lulu pisze... 21

      Jola, co drążysz? Choć po dwóch kawach jestem, ale nie rozumiem.

      Drążyłam temat w Google "Top komentator" ;)) J.

      lulu pisze...

      To taki gadżet blogowy, który zlicza komentarze użytkowników google i ten, kto napisze najwięcej komentarzy dostaje tytuł "Top komentator". Tak dla zabawy :)

      Prześlij komentarz