niedziela, 19 czerwca 2011

Z życia Lulu - rozterki

W ciągu trzech ostatnich lat sporo roślin przetoczyło się przez moje życie. Sporej ilości już nie ma. Większość z powodu braku miejsca. Nowe rośliny z czasem zaczęły pomału rozpychać się na boki, żądając coraz więcej i więcej miejsca. A stara miłość, niby nie rdzewieje, ale poszła do lamusa. Trochę mi wstyd, że aż tak dałam się omotać innym roślinom.

Czasami mnie to męczy, mam mało czasu dla nich, przychodzę z pracy zmęczona, a tu trzeba tyle hektarów obrobić. Bo jak to inaczej nazwać? Ile jest doniczek i donic .... nie wiem, na oko (choć to chłop w szpitalu umarł) będzie pewnie około 200 sztuk. Niby fajnie, mam pasję, która daje mi dużo radości, ale nie tylko to,  jest z tym dużo pracy, często męczącej. Przychodzą takie dni, kiedy mam ochotę wszystkiego się pozbyć. Myślę sobie wtedy, jakaż byłabym wolna, i ... lżejsza. Na co to wszystko? I po co? Przecież ja nie mam tyle dla nich czasu, nie mogę cieszyć się nimi tak, jakbym chciała. Pracuję. Jestem w domu przed wieczorem, trzeba wykonać masę innych domowych obowiązków. Rośliny to jak "garb" na moje życie. Teraz. Bo pracuję. Ale, gdy uwolnię się od pracy, czy będę miała więcej dla nich czasu? Czy będę miała siłę, żeby chodzić wokół nich? Wiem, daleko wybiegam. Jeszcze nie czas na zasłużony emerytalny odpoczynek, nie pora o tym myśleć. Ale ja lubię wybiegać w przyszłość. Tylko czy wtedy będę miała rośliny? Czy po hojach przyjdzie era na inne? Wyzbędę się hoi, tak jak kaktusów, caudeów, rhipsalisów i całej masy roślin, które jeszcze nie tak dawno były oczkiem w mojej głowie. Zostały mi po nich tylko zdjęcia. Tylko czym można zastąpić hoje? Zapewne jest sporo innych roślin, ale obecnie zaślepiona tylko nimi, nie widzę, co mogłoby być na tyle interesujące, żeby wpaść w kolejny szał. Naprawdę nie chciałabym. Czuję potrzebę stabilizacji.

Tak sobie czasami myślę, gdy przychodzę zmęczona, nie tylko pracą, ale i godzinnym z niej powrotem, gdy zrzucam jak najszybciej buty i marzę, żeby paść jak kłoda ... a tu ... koty miauczą i racja, bo przecież siedziały ponad 10 godzin same, zamknięte, bez ludzkiego głosu, rośliny pić wołają i łypią na mnie swymi pięknymi błyszczącymi liśćmi "chodź do nas, pogłaskaj nas, zobacz jak pięknie rośniemy", a ja mam ochotę nakryć głowę poduszką i o niczym nie myśleć ...
Unknown pisze...

niestety, co żyje w naszych domach i z naszego wyboru zazwyczaj wymaga wielu wyrzeczeń. Rośliny, koty. I moje psy! O ile lepiej jest mieć hobby nieożywione, jak np. fotografia:))) Dużo czasu mi zżera, ale kiedy nie mam ochoty na nie - aparat czeka;)

Anonimowy pisze...

Pani Dorotko. Napisala Pani dokładnie to co ja sama odczuwam prawie codziennie. Kropka w kropkę. Różnica polega tylko na tym, że u mnie po storczykach (dawna miłość) i hoyach pozostają fiołki i kaktusy. Doszło do tego, ze to nie ja mam hoye a hoye mają mnie i to na wyłączność. Dziękuje za Pani słowa, bo teraz wiem, że inni mają tak samo jak ja.Pozdrawiam. Bożena

Cynthia pisze...

Ech...skąd ja to znam... Ja już w przedszkolu miałam fioła na punkcie roślin, dlatego też w tym kierunku wybrałam edukację. Potem przyszło szare życie i dla wygody, roślin prawie w domu nie miałam (no bo wakacje, wyjazdy...kto miałby to podlewać). Ale od jakiegoś roku zaczęło mnie to męczyć.Lubię się godzinami wgapiać w rośliny...o męczącym dniu, ładuję w ten sposób akumulatory (skutecznie!) Zimą niestety ogródek śpi a na parapetach nic nie było...buu...i zaczęło się. Najpierw sukulentowo, coby dały radę jak gdzieś wyjedziemy...a potem, to już samo się potoczyło :) Hoje są piękne i w większości wytrzymałe. I raczej wolą mieć spokój, niż być zagłaskiwane ;). Lulu kochana...pomyśl ile radości dają w ponure zimowe dni te zieloności na naszych parapetach :)Wtedy nic tak nie cieszy, jak widok żywych roślin, które można dotkąć a nie tylko pooglądać na zdjęciach w kompie. Ło matko...no to się rozpisałam... Ściskam mocno i uciekam :*

lulu pisze...

Wiem, wiem dziewczyny :-) Bez hobby życie jest puste i ubogie. Ja tylko tak czasami sobie marudzę, sama do siebie. Wtedy robi się lżej na duszy.

Anonimowy pisze...

Tak myślałam czytając te "wynurzenia", że to chwilowe.Pewnie urlop by się przydał :)Pomyśl, jak byś się czuła gdybyś nie miała żywych istot wokół siebie. Myślę też o roślinach które Cię wołają.Jestem na emeryturze, gdyby nie rośliny ciężko by się ze mną żyło mojej rodzinie :) Jolka.

kociara pisze...

Myśl o domu bez roślin i zwierząt jest dla mnie koszmarna - emerytka

Prześlij komentarz