wtorek, 3 kwietnia 2012

Z życia Lulu - niemoc

Jakaś niemoc mnie dopadła, nic mi się nie chce. Blog sobie leży odłogiem, postów roboczych brak, nowych zdjęć brak.  I pomysłów na nowe posty też brak.
Czy to pora taka? Że człowiek po zimie jest nie do życia? A przecież powinno być na odwrót. Dni są coraz dłuższe, coraz więcej słońca, rośliny ruszają do życia, temperatura cieplejsza, tylko patrzeć, jak z pończoch się wyskoczy i z gołymi nogami po dworze latać będzie.

Ale to mnie wcale nie cieszy. Gdzieś w środku siebie nieszczęście noszę. I pozbyć się go nie mogę. Wstaję lewą nogą, a może prawą, nie zwracam na to uwagi, po omacku, bo jeszcze ciemno jest, idę do kuchni, stawiam czajnik na gazie i robię kawę. Idę do łazienki, myję włosy, siadam z kawą w fotelu i budzę się przez pół godziny, żeby spojrzeć na zegarek, a to już jest szósta godzina. Pora zwlec się z fotela, zrobić wszystkim śniadanie, potem zrobić makijaż, bo zapyziałym do pracy nie wypada iść, ciuchy jakieś z szafy wyciągnąć, i tu jest problem, bo weny co z czym połączyć też gdzieś zabrakło. Uczesać się i nagle jest już godzina siódma. Szybko spakować torbę i przyspieszonym krokiem iść na przystanek. Zazwyczaj podbiegam, bo na ostatnią minutę dochodzę. Pół biedy, jak winda chodzi, ale jak stoi między piętrami?  To już klapa, spóźnienie murowane, bo zanim zbiegnę z dwunastego piętra, to autobus dawno odjedzie. Wiem, jest następny, ale to marna pociecha, bo szef krzywo spojrzy, że pięć minut jest się po czasie. A czy to moja wina, że winda stanęła? Albo, że po schodach zbiegać musiałam? Albo, że w fotelu siedziałam przez pół godziny.
O, ba, zapomniałam, o najważniejszej rzeczy, którą z rana zrobić musiałam, przemarsz po parapetach, bo przez noc coś mogło urosnąć. Nie pomoże bieg po schodach na górę przy trasie w-z, ani bieg za uciekającym autobusem.
Z niewinną miną wchodzę do biura, wymyślam historyjkę na poczekaniu, sięgam do torby, a tam mleka brak. No świetnie, i jak tu się napić porannej kawy?

Czy mnie się lepiej zrobiło? A jakże. Wyrzuciłam z siebie kawałek nieszczęścia ... a tu północ, i od jutra to samo ...
kasia-d-r pisze...

:)) A to przynajmniej wiem dlaczego się nie odzywasz. po prostu niemoc taka. Przeminie. I przyjdą dni pełne weny twórczej i energii do pracy.

EDYTA KUBICZEK pisze...

To tzw. przesilenie wiosenne. Przechodzę przez to samo :-)) i jakbym czytała o sobie ... Rozmawiałam ze znajomym lekarzem - bo to dla mnie nowość, zazwyczaj mam przecież ADHD, dlatego pomyślałam ja sobie że może jakaś chora jestem i umierać niedługo będę ku ucieszę niektórych, ale nie ... pod dokładnym przeglądzie okazuje się że RACZEJ jeszcze trochę pociągnę a przesilenie minie, jak wszystko mija bo i wyjścia nie ma... Tak więc jak znam już wroga, to trochę mu namieszać postanowiłam i kupiłam wczoraj czerwony wiosenny płaszczyk, dzisiaj założyłam 10 cm szpilki, uzbroiłam się w dobry humor i choć nie jest jeszcze idealnie, to wmówiłam sobie że świat należy do mnie a ja jestem boginią życia :-) Trochę pomaga. Dodatkowo poczyniłam wiosenne szwedzkie zakupy hojowe - jak paczki dotrą ( sztuk 2 ) to, jak sądzę, wszystkie mi minie jak ręką odjął... No chyba że dojdą zdechlaki, to sobie palnę w łeb.

mialkotek pisze...

Hej, Dziewczyny! W jakim duchu się z Wami połączyć? Bo sercem jestem z Wami i chciałabym Was jakoś podbudować. Tylko jakimi słowy? Mogłabym napisać, że u mnie też wiosna i przesilenie, ale co to za pociecha? W naszym pięknym kraju trzeba wszak mieć jeszcze gorzej, więc wyobraźcie sobie, jak może się czuć na wiosnę ktoś, kto na co dzień nie ma ADHD. No po prostu kanał! Tyle, że mam wrażenie, że w moim przesileniu już nastąpiło przesilenie i najgorsze minęło.
Więc, Drogie Panie, kto wie, kto wie, MOŻE TO JUŻ JUTRO obudzicie się rześkie i żwawe? Czego z całego serca życzę :)))

M.

PS. A i płaszczyk nowy nie zaszkodzi ;)

Polityka pisze...

Zmiana czasu przed świętami to chyba najgorsza rzecz jaką wymyślono dla ludzkości. Jeszcze parę dni i będzie z "górki". Głowa do góry !

lulu pisze...

Kasia ja to wiem, ale strasznie nie lubię, gdy mnie coś takiego napada :-(

lulu pisze...

Edyta, aleś mnie rozśmieszyła z tym umieraniem. Od razu mi się polepszyło. Czerwony płaszczyk na mnie nie podziała, zresztą nic nie działa, a kupowanie kolejnych hoi sprowadza się do chwilowej euforii, nie tędy droga.
W łeb sobie nie strzelaj, to byłaby straszna strata dla internautów, ba zrobiłaby się wyrwa wielkości tarczy drążącej tunel pod metro warszawskie. Lepiej poświęcić zdechlaki i wdeptać je do kosza, czego oczywiście Ci nie życzę, to wiesz. No i pochwal się, co za nowości sprowadzasz, bo mnie ciekawość wzięła, że są jeszcze hoje na świecie, których nie masz.

lulu pisze...

Kotku - dzięki za wsparcie. Cóż, masz brak ADHD? Mnie zdawało się, że też mam braki, ale niedalej jak wczoraj pewien młodzian powiedział mi, że ze mnie kobieta jak ogień. Co miał na myśli, to tylko ja wiem, ale poprawił mi tym bardzo humor.
Jakiś urlop, nie za długi, przynajmniej dwa dni myślę, że postawiłby mnie psychicznie na nogi, tylko że u mnie jest z tym duży problem. Mam taką pracę, która potrzebuje fizycznego zastępstwa i tutaj ból, bo nie ma kogoś takiego.

lulu pisze...

Jacek, z "górki" to ja już mam, jeśli wiesz o czym mówię. Ale pomału gramolę się na powierzchnię, choć jeszcze daleko.
O, właśnie dzisiaj przenosiłam kolejne hoje do stałych wkładów i ... i coś poczułam, bynajmniej nie smród ;-) To lacunosa otworzyła swój pierwszy kwiatostan. Jest jeszcze drugi. Sukces, po pół roku!

mialkotek pisze...

Znam ten ból. Swego czasu byłam jednoosobowym działem obleganym przez klientów, który zamierał, kiedy wychodziłam do kibelka. A kiedy zapragnęłam udać się na urlop i szef spytał, kto mnie może zastąpić, to odpowiedziałam, zgodnie z prawdą, że nikt. I wiesz, co? Pojechałam na ten urlop! :)

mialkotek pisze...

Buahaha! I tu też muszę się podłączyć. Od wczoraj coś strasznie u mnie w sypialni capi. Tak, zgadłaś. Lacunosa...

lulu pisze...

Mnie w końcu też udaje się iść na urlop, ale zawsze to jest poprzedzone bólami :-( Bądź w innym terminie, nie koniecznie wtedy, kiedy to MNIE na tym zależy.

lulu pisze...

E, bez przesady, nie capi, nie capi haaaaaaaaaaaaaaaaa, ubaw po pachy mam z Tobą!

mialkotek pisze...

No dobra! Pachnie. Perfumami Babuni ;P

lulu pisze...

Być Może, czy Pani Walewska?

mialkotek pisze...

Bardziej Walewska. Być Może było spoko. Nawet kiedyś w podstawówce mamie kupiłam na jakieś święto. Mało zawału nie dostała, bo się wtedy perfumowała jakąś Antylopą z Pewexu ;)

♥ Łucja-Maria ♥ pisze...

Lulu, zaczytuję się Twoimi troszkę starszymi postami i dochodzę do wniosku, że to co Ty przeżywałaś, to nie był odosobniony przypadek.
Serdecznie pozdrawiam

lulu pisze...

Tylko, że mnie się nadal nie chce nic pisać. Przerzucę się chyba na pismo obrazkowe.

mialkotek pisze...

Dawaj, Lulu! Tak też można. :)

lulu pisze...

No właśnie to uskuteczniam kotku. Ale albo Twój blog zarósł pajęczyną, albo mi powiadomienia się zacięły. Bo u Ciebie to cichutko coś, oj cichutko.

Prześlij komentarz