Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ratowanie hoi. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ratowanie hoi. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 29 września 2011

O ratowaniu hoi - hoya RB-Dick

Kolejny post obiecałam Joli , ale wybaczysz, że hoja finlaysonii "Rippled leaf" pojawi się w kolejnym? Dzisiaj ratujemy hoję RB-Dick.

Pisałam w komentarzach, że wzbudziła mój niepokój. Od tygodnia, a może ciut dłużej miała zwiotczałe liście. Zaczęłam obserwacje. Liście nie jędrniały. Cóż, przykre, ale prawdziwe, kolejna zalana hoja. Naprawdę staram się podlewać niezbyt dużo, ale ciągle mam z tym problem i nie mogę ich wyczuć.

Na starcie wygląda tak


Po wyjęciu z doniczki
 Nitki, nitki, nitki
 Po oczyszczeniu i wycięciu uszkodzonych korzeni
 
Moczenie korzeni w roztworze "Korzonek"
 Hoja wsadzona do świeżego podłoża z ziemi do kaktusów, 
włókna kokosowego i agroperlitu w równych proporcjach
 I do wilgotnego woreczka foliowego
I teraz czekamy dwa miesiące ...

Z jednej strony nie martwię się o nią, bo wierzę, że uda mi się ją uratować. Z drugiej zaś strony martwi mnie bardzo to, że kolejną hoję muszę ratować. Moja kuchnia przeistacza się w woreczki foliowe, a przecież to nie na tym polega, żeby trzymać hoje zapakowane w torbach :(

I to byłoby na tyle z dzisiejszego hojowego frontu Lulu.

poniedziałek, 12 września 2011

O ratowaniu hoi - upadki i wzloty

Z roślinami tak jest, jedne rosną jak na drożdżach, inne rosną niezauważalnie, a jeszcze inne ciągle trzeba ratować i od nowa ukorzeniać. O co chodzi hojom? Czemu inne rośliny rosną bez problemu, a hoje grymaszą? Pod ciągłym nadzorem bryły korzeniowej. Na dłuższą metę to jest męczące. Dzień w dzień doglądam, macam, nie tylko z konieczności, ale z przyjemności. Hoje wcale nie są łatwe w uprawie. Powiedziałabym nawet, że trudne. Dla mnie oczywiście.
I tak na oddziale intensywnej opieki medycznej znajdują się:
  • hoya loyceandrewsiana - rok, jak próbuję się z nią dogadać i ciągle jest nie tak. Ostatecznie została pocięta na dwa kawałki i ukorzeniana od początku; 
  • hoya meredithii x crassicualis - straciła korzenie pomimo, że dopiero co kwitła. Prawdopodobnie korzenie z którymi przyszła nie przyjęły się, przycięta na maxa. Bardzo zależy mi na jej uratowaniu.
Wsadzona do worka foliowego i postawiona w kącie

  • hoya cv. Jennifer - była już duża, nadal jest duża, ale straciła korzenie. Najgorsze jest to, że nie wiem czemu. Nie zalewałam jej i nie przesuszałam. Ukorzeniam od nowa w całości. Siedzi w worku od dwóch tygodni. Musiałam coś źle robić, tylko co?! Daję jej jakieś 2 miesiące na wzięcie się w garść.

  • hoya subquintuplinervis "BhianaMai" - była ukorzeniona, rosnąca, z Niemiec. Rosła czas jakiś i nagle trach, zgubiła "nogi". Ostre cięcie. Został kawałek z trzema liśćmi, siedzący w sphagnum w woreczku foliowym. Rokowania są pomyślne, wypuściła malutkie korzonki.
Ponadto ukorzeniają się:
  • hoya lacunosa ESKIMO - marnie, prawdopodobnie ją stracę
  • hoya sp. UT072 Krabi Province - sphagnum, zamknięty woreczek

Wyszły na powierzchnię i znajdują się pod nadzorem:
  • hoya fusco-marginata - przyszła z korzeniami przysuszonymi. Korzenie odżyły, wsadzona do podłoża stałego. Cała znajduje się w worku foliowym - rokowania są jak najbardziej pomyślne. Obecnie przechodzi okres przejściowy, jest w odkrytym worku. Niedługo wyjdzie całkowicie na powierzchnię;
  • hoya incrassata "moonshadow" - przyszła z przysuszonymi korzeniami i zmarszczonymi liśćmi. Moczyła się parę godzin w wodzie z cukrem. Obecnie korzenie odżyły, liście nabrały ciała. Siedziała w sphagnum, cała w woreczku foliowym.
    Wyszła na powierzchnię.

    • hoya vitellinoides - przyszła z korzeniami przysuszonymi. Krótko była w woreczku foliowym. Obecnie wsadzona do podłoża stałego, bez przykrycia - rokowania są jak najbardziej pomyślne. Liście są twarde jak rzepka. Najdłuższy liść ma 25 cm długości. Myślę, że nie potrzebuje już wsparcia.


    Te trzy odmiany pochodzą z Tajlandii od apodagis. Pisałam o nich tutaj. W 100% jestem z nich zadowolona. To był bardzo udany zakup.

    Ukorzeniły się i przeszły do podłoża stałego:
    • hoya Christina
    • Hoya sp. Vietnam

      I to byłyby wszystkie na daną chwilę, które znajdują się pod szczególnym nadzorem. Dużo prawda? A może nie? A mimo to, ciągle je chcę mieć. Ciągle obserwuję co się dzieje na rynku internetowym. Ciągle walczę z sobą, żeby nie kupować kolejnych odmian, bo ja tak naprawdę nie mam na nie już miejsca. Banał prawda? Każdy tak mówi i upycha kolejną doniczkę na parapecie. Co one w sobie takiego mają? Ktoś wie?

      Martwię się, gdy któraś choruje. Cieszę się, gdy udaje mi się uratować. I tak karuzela kręci się. O tych, co padły bezpowrotnie pisała nie będę, po cichu znikają z listy moich hoi.

      czwartek, 1 września 2011

      Reanimacja hoi - hoya rigida i hoya fungii

      Hoi rigida nie prezentowałam jeszcze na blogu i niewiele brakowało, a zniknęłaby z listy moich roślin. Pisałam tutaj, że znajduje się na reanimacji razem z hoją fungii. Obie straciły korzenie. U mnie, jak hoja ma miękkie, wiotkie liście, to jest znak, że dawno korzeni nie ma.  Nigdy nie jest tak, że zmiękły z niedoboru wody. I jak do tej pory sprawdza się w 100%.
      Hoje są w stanie wyglądać dobrze, bardzo długo po utracie korzeni. W przypadku obu hoi, szkoda było mi ciąć ponad metrowe pędy, stąd ukorzeniałam je w całości. Hoya rigida bez worka, tak jak stała do tej pory, tylko obcięte nitkowate korzenie, pęd zasypany ukorzeniaczem  i do nowego podłoża. Codziennie zraszane liście i wierzch podłoża.


      Niesamowite, ale po dwóch miesiącach takiego stania, liście jej stwardniały, łodygi spuchły i wypuściła cztery nowe liście.

      Ale zaczęłam od końca, a przecież początek tej hoi u mnie sięga lipca 2010 r. Przyleciała ze Szwecji z jednym liście, do ukorzenienia. Ukorzeniła się sama, bez problemu. Ot, po prostu, wsadzona do sphagnum wypuściła szybko korzenie i poszła do podłoża.


       We wrześniu 2010 r. wyglądała tak

      A obecnie wygląda tak, jak na początku posta, zakręciłam trochę kolejnością :-)
      Na zdjęciu hoja jest trochę goła, no tak wyszło, że zimą zasuszała młode listki, zresztą jak większość moich hoi. Ale teraz już się zagęściła. W przeglądzie jesiennym, przed nastaniem zimy, powinna zaprezentować się lepiej. Fakt, mogłam zestawić ją do zdjęcia, ale ciężko jest zdjąć ponad metrową hoję i do tego przywiązaną do regału.

      *     *     *

      W przypadku hoi fungii, zabieg reanimacji był taki sam. Przycięłam mocno korzenie (można powiedzieć, że została ich całkowicie pozbawiona) i wsadziłam ją do świeżego podłoża. Całą hoję zapakowałam do worka foliowego. Zaglądałam raz na tydzień, pryskając wnętrze. 2 miesiące i hoja ponownie wyszła na powierzchnię. Urosły jej nowe korzenie, choć nie zaglądałam do podłoża.  Po wyjęciu z worka, liście trochę zwiotczały. Minął tydzień - liście nadal wiotkie, minął drugi tydzień - liście niby wiotkie, niby nie, hm ... minął trzeci tydzień - niektóre liście zrobiły się twarde, a niektóre są jeszcze wiotkie. Mam ją! Teraz, tylko, żeby jej ponownie nie stracić.

      Pewnie w tym roku nie doczekam się kwitnienia, pomimo, że hoja wytworzyła w tym roku szypułkę kwiatową. Nic to, ważne że nie musiałam jej ciąć na kawałki.


      *     *     *
      A, żeby nie było tak super, to na OIOM znajduje się hoya cv. Jennifer. 

      piątek, 8 kwietnia 2011

      Jak ratowałam - hoya kerrii variegata reverse

      Tym razem będzie o przedostatniej kerrii, którą chcę się pochwalić. Została jeszcze  "Spot leaf", ale o niej będzie w innym poście.
      Kolejną pięknotę postanowiłam ściągnąć z Malezji. Dama była w podróży dwa tygodnie. Dotarła w lipcu 2010 r. w stanie nie do końca rokującym przeżycie. Miała przegniłe korzenie siedzące w jakiejś mazi. Niestety chętnie pokazałabym zdjęcia, ale gdzieś mi wsiąkły. Starałam się przez parę dni odnaleźć je na kompie, nic z tego, nie ma, po prostu nie ma. Na jednym z for kwiatowych też próbowałam je odnaleźć, łudząc się, że tam powinny być. Też lipa, zostały tylko linki, zdjęć brak. A szkoda, bo widok był naprawdę ciekawy, w sam raz do pokazania go w tym poście.
      Hojce przycięłam maksymalnie korzenie, ba, pozbawiłam ją wszystkich. Następnie oprószyłam ukorzeniaczem i posadziłam w sphagnum - jak kurę na grzędzie, bo jak widać na zdjęciu sadzonka kończyła się na kolanku, nie miała dalej nawet tyci kawałka pędu.
      Kawał porządnego, grubego pędu z paroma kolankami z mocą forumowiczów udało się odratować. Stan z końca sierpnia 2010 r.


      Od momentu ukorzenienia minęła jesień, zima. W tym czasie wypuściła cztery liście, najnowszy jest dwa razy większy od pozostałych. To nie jest jedyne jej aktywne kolanko. Jak poczuje wiosnę i ruszy z kopyta z każdego kolanka, to będę musiała kogoś eksmitować, może syna ;-) Oczywiście, żartuję z eksmisją syna, ale może być z niej naprawdę piękna DAMA. Trzymam za nią mocno kciuki!

      Stanowisko, jakie jej zaproponowałam, to wschodnie okno, bardzo słoneczne do godz. 12, tzw. "patelnia". Z tego, co zauważyłam bardzo jej to służy. Liście są ładnie wybarwione. Jestem ciekawa, czy jej wzrost będzie równie imponująco szybki, jak w przypadku pozostałych dwóch kerii, które opisałam już na swoim blogu. Będę Was o tym informować co jakiś czas.

      Tak sobie myślę, ale nie będę ciągać inny kerrii. Bo po co? Żeby mieć o nazwie "Permanent Yellow" bądź "Spot center"? Kiedy tak naprawdę niewiele różnią się od revers? Nie. Cztery wystarczą, szczególnie, że to rośliny o grubych pędach, które trudno przyginać.

      O właśnie, niedługo będę musiała wziąć się za przyginanie variegaty, bo jeden z pędów jest już tak długi, idzie w bok, że najwyższa pora. Oczywiście nie omieszkam zdać Wam relacji.



      Pamiętacie, jak pisałam parę dni temu o dziwnym zjawisku? Jutro postaram się zrobić zdjęcie. Ale powiem naprędce, że mam wrażenie, że z jednego środka hoja wypuszcza dwa nowe pędy.  Dziwne, naprawdę dziwne. Może hoję powinnam nazwać hojką dziwaczką?