Otóż moi drodzy z hydroponiką nie jest tak łatwo, jak na początku. Nie mam na myśli, jakich nawozów używać, jakich wkładów, granulatu, czy też regulacji poziomu pH. Na początku wszystko jest ładnie, prosto i przyjemnie.
Schody zaczynają się wtedy, gdy rośliny dobijają metra, stają się starsze i mają coraz więcej korzeni.
Pisałam wcześniej (w którejś z lekcji poglądowej) o zastosowaniu krzyżaków ze styropianu tudzież gąbek wykorzystywanych z opakowań po tonerach. Obecne odwołuję to wszystko. Ten patent się nie sprawdza, z prostego powodu, oba materiały po prostu gniją, pleśnieją, etc. Ostatnim moim patentem jest wykorzystanie do tego plastikowych pojemników po surówkach. Wielkością świetnie do tego się nadają. A i plastik nie gnije.
Z takiego pojemnika:
wycinam denko
z denka wycinam jeszcze w środku kółeczko, po to, żeby korzenie miały więcej powietrza, miejsca etc. Wkładam denko do osłonki i na to stawiam koszyczek z roślinką.
W ten sposób korzenie nie leżą bezpośrednio na dnie i nie są przygniatane przez roślinę.
Jak wyglądają korzenie z takim patentem? Np. tak:
Na zdjęciu widać, że korzenie układają się wokół denko.
A jak wyglądają korzenie, które miały w osłonce włożony krzyżak ze styropianu czy też gąbki?
Ano tak:
Prawda, że fuj?! Oczywiście, nie jest to tylko wina styropianowych krzyżaków. O kolejnym powodzie takiego stanu rzeczy, będzie jeszcze w tym poście.
Na zdjęciu można zobaczyć przez otwory w osłonce, co jest w środku. Widzicie? Te czarne coś?
Ble, ble, ble.
Wiecie co to jest? Otóż jest to zbitek granulatu ze zgniłymi korzeniami. Jest bardzo zbite, tworząc jedną bardzo twardą bryłę, którą ciężko jest wyciągnąć z koszyka.
Odbiegnę trochę od tematu, zatrzymując się przy właścicielce tych korzeni. Jeśli dobrze się przyjrzycie, dojrzycie wśród tych zgniłych korzeni, kilka korzeni jasnych, które są w bardzo dobrym stanie. Jeśli nie widzicie, musicie uwierzyć mi na słowo.
Dlatego też postanowiłam zostawić roślinę w spokoju do wiosny, gdyż obecnie wypuszcza nowe pędy i próbuje pokryć je liśćmi. Zapewne pokiwacie w tym miejscu głową, że źle zrobiłam.
Akurat w przypadku tej hoi, nie będzie to z uszczerbkiem dla rośliny, jest to hoya obovata, która jest bardzo oporna, wręcz niewrażliwa na to, co dzieje się w środku. A dlaczego? Bo miałam coś podobnego już rok temu, w przypadku innej odmiany hoi obovaty. Najważniejsze, żeby do wiosny roślinę tylko przelewać wodą, bądź dawać jej minimalną ilość wody, która nie będzie zalegała na dnie osłonki.
A to jest właścicielka tych korzeni.
Niesamowite, prawda? Też jestem pod wrażeniem.
Tutaj chcę jasno napisać, że nie zalecam tego robić, żeby nie było, że przeze mnie komuś coś padło. Jest to przykład tylko tego jednego gatunku hoi. W przypadku każdej innej zastosowałabym odnowę biologiczną, czyli wyciągnięcie wszystkiego na wierzch i prawdopodobnie odcięcie wszystkich korzeni i ukorzenianie od nowa.
Przy tej okazji, spójrzcie jeszcze raz na zdjęcia zaprezentowane z korzeniami, ale nie na korzenie patrzcie, tylko na granulat, który widać z otworów koszyka. Widzicie różnicę? Jasnobrązowe okrągłe kuleczki i czarnobrunatna maź?
Otóż jeszcze raz napiszę, bo już pisałam o tym w którejś z lekcji poglądowych, że granulat powinien być jak największy, nawet do małych 5 cm koszyczków.
Od wiosny tego roku zaczęłam stosować inny granulat: okrągły, o jasnym kolorze. Można go dostać w wielu sklepach internetowych. Uważam, że jest o wiele lepszy, po pierwsze: nie zbija się, a po drugie: szybciej przesycha. Zresztą, nie trzeba chyba tłumaczyć, zdjęcia mówią same za siebie.
I ostatnia rzecz, którą chciałam poruszyć, to podpory, moja zmora i udręka ;-) Małe jest piękne, duże jest upierdliwe ,-).
Pałąki bambusowe, które stosuję od początku są ok., sprawdzają się, czemu nie. Tylko jest jeden mały minus, słabo trzymają się w granulacie, kiwają się na lewo, prawo, w przód i w tył. To raz. A dwa, jak roślina potrzebuje już takiej podpory, to trudno jest taki pałąk wbić do samego końca koszyka. Oczywiście musi mieć zabezpieczone końce, co bywa niesłychanie trudne, gdy końce pałąka są grube, a nie dysponujemy taką szeroką rurką termokurczliwą. Wiem, o czym piszę, bo niejednokrotnie strugałam godzinę pałąk, żeby zmniejszyć jego grubość i wcisnąć takową gumkę. Masakra!
No, ale wróćmy do wbijania pałąków do osłonek wypełnionych granulatem i korzeniami. To dopiero jest gehenna. Jak temu zaradzić?
Chodząc po sklepach ogrodniczych wodziłam wzrokiem, szukałam, szukałam, aż wpadły mi w oko podpory plastikowe w kolorze zielonym, w kształcie drążka/patyka o różnej długości. One są dość ciężkie, masywne, mam wrażenie, że w środku są metalowe. Kupiłam 4 na próbę o długości 60 cm. Wiecie, im dłuższe tym droższe, to raz, a dwa, nie potrzebowałam dłuższych, bo przecież mam już bambusowe pałąki, które muszę jakoś wykorzystać. Nie wyrzucę ich przecież na śmietnik.
Użyłam drążków do nowych sadzonek. Owszem, trochę się na początku kiwają, bo wszystko jest jeszcze świeże, ale z czasem wszystko się jakoś samo wzmacnia. Uznałam, że ten sposób jest całkiem dobry. Bo po pierwsze: drążki nie są zbyt wysokie, wystają z koszyka na 50 cm, można taką sadzonkę łatwiej postawić gdzieś na regale. Dwa: jak roślinka jest już większa i potrzebuje podpory wyżej, to wystarczy do tych drążków przywiązać pałąk do takiej wysokości, jaka nam jest potrzebna. Czyli zrobić niejako przedłużenie drążków. Można pałąk bambusowy przywiązać przy samym brzegu granulatu, można i wyżej i w ten sposób regulować wysokość podpory.
U mnie wygląda to tak:
W tym miejscu zapewne znowu pokręcicie głową: co też ta kobieta wydziwia i robi wszystko pod górkę! Przecież wystarczy kupić drabinki plastikowe, czy też metalowe, nierdzewiejące oczywiście i po sprawie. Owszem, teraz można kupić świetne podpory, różnej wysokości., drabinki, cuda, wianki. Tylko u mnie jest jeden szkopuł. Ja już mam materiał, który muszę jakoś usprawnić i wykorzystać. Nie wyrzucę wszystkiego na śmietnik i nie polecę po nowe wynalazki.
To tak samo jak z granulatem, czy koszykami i wskaźnikami, o czym też już pisałam kiedyś, że teraz bym nie kupiła profesjonalnych zestawów do hydroponiki (wyrzucone pieniądze w błoto). Jak również z granulatem, który okazał się kiepski dla moich roślin (kolejna rzecz na śmietnik). Granulat wymieniam na ten okrągły, jasnobrązowy tylko wtedy, jak roślina tego potrzebuje, stosując go również do nowych roślin.
* * *
Uf, dobrnęliście do końca tego posta?! Gratuluję. Mnie też zabrał sporo czasu. Starałam się napisać jasno i klarownie. Możliwe, że jeszcze bardziej Wam zagmatwałam całą sprawę. Wątpliwości piszcie w komentarzach.
To jeszcze na koniec dodam, że 99% roślin stojących u mnie na parapetach jest pochylona trochę w kierunku okna, żeby wszystko kiedyś nie poleciało na pokój. A i niektóre zabezpieczone są dodatkowo od góry, jak np. poniższa hoja fusco-marginata.
I już zupełnie na koniec, refleksja: hydroponika to kawał ciężkiej uprawy, tylko ten wie, kto w tym siedzi od kilku lat.
I nie chcę Was już straszyć, ile trwa płukanie wszystkiego, ponowne upychanie na parapetach, ile trwa podlewanie i w ogóle. Trzeba być głupim, żeby się w to wciągnąć ;-) nie obrażając nikogo.
Dużym plusem takiej uprawy jest to, że jak coś zleci z hukiem z parapetu, to nie trzeba błota zbierać szufelką, wystarczy zagrać w kulki :-)
Adiós
Prześlij komentarz